poniedziałek, 3 lutego 2014

Kulturka



Czasem, jak przystało na ludzi wysoce kulturalnych (no ba!), idziemy rodzinnie do restauracji. Ja, wOjciec  i, niemniej kulturalna od swych rodziców, Ala.

Gdy już przyświeci nam taka restauracyjna wena, wyciągamy z czeluści szafy odświętne stroje, prasujemy białe kołnierze, dobieramy kolor krawata do kolorystyki sukienki. Lakierujemy loki, tudzież wsmarowujemy brylantynę. Pudrujemy nosy, szyje, dekolty, rozpylamy – psik, psik – mentolowe odświeżacze do ust.

Tak wyeleganceni, wyemancypowani i wye…po stokroć,  wkraczamy, wyłaniając się stopniowo z chmury otaczającego nas mocnego i, nie powiem,  nietaniego zapachu. wOjciec, kłaniając się oczarowanym paniom kelnerkom,  zdejmuje melonik, odsuwa krzesło żonie (to ja!), a następnie usadawia Latorośl w specjalnie do tego przeznaczonym siedzisku. Szarmancja sama w sobie.

W tym czasie Latorośl, spoglądając na swoich jakże zacnych rodzicieli, otwiera swe usteczka-jak-ciasteczka i WYJE. 





Ale nie, że sobie tam krzyknie. Po prostu WYJE na maksa w przypływie chęci nieokiełznanego wyrażenia swojej odrębności. WYJE tak, że na jej delikatnej szyjce występują ŻYŁY, a śliczną pyzatą buzię pokrywa CZERWIEŃ WKURZENIA. 

Delektując  się bukietem smaku wina, rozprawiamy o sensie istnienia, wyższości życia nad śmiercią i przyczynach biedy na świecie. Gdy prowadzona przez nas dysputa wznosi się na coraz wyższy i wyższy poziom, nasza Córa CHARCZY. 




Ludzie siedzący obok spoglądają niespokojnie, by sprawdzić, czy jeszcze klepiemy w plecy, czy może już wykonujemy ucisk Heimlicha. To nie zadławienie. Nasza Ala CHARCZY, jak przystało na dziecko testujące możliwości swojego aparatu mowy. I nie, nie trwa to chwileczkę. Otóż gdy nasze Dziecko wyda ze swego gardła CHARCZENIE, nie zaprzestanie tej niezwykle, w jej mniemaniu zabawnej czynności przez długi, długi czas. 

Kaczki, jagnięciny, łososie, żabie udka, kawiory i owoce morza – wszystko rozpływa się w ustach. Błyszczą srebrne sztućce, złoci się złota zastawa. Brzęczą kryształowe kieliszki trzymane delikatnie, oczywiście z wyraźnie odgiętym małym palcem. Napawamy się tą luksusową chwilą, oderwaniem od codziennej szarości, kiedy to Aleńka, nasze piękne cudo WALI W STÓŁ RĘKAMI. 




Bam-bam-bam-ba… rdzo fajna zabawa. W domu, w odosobnieniu można sobie bam-bamać do woli. Metalową łychą po podłodze, drewnianym wałkiem po garach, pokrywką, butem, butelką. Wszystkim, co tylko się nawinie, ale może nie tutaj i nie teraz, Córeczko? BAM-BAM-BAAAAM!!! A jednak tu i teraz WALI jej się najlepiej i to tak mocno, żeby podskoczył w przestrachu starszy pan siedzący przy najdalszym stoliku. 

Wychodzimy z restauracji – ja w swetrze i dżinsach, Wojtek w bluzie i poszarzałych spodniach. Odprowadzają nas wyrozumiałe spojrzenia naszych, chcąc nie chcąc, restauracyjnych współtowarzyszy. Ala euforycznie wierzga nam na rękach góra – dół, góra – dół, góra. Śmieje się i chichocze. 


To co, kiedy znów do restauracji?





2 komentarze: