czwartek, 30 stycznia 2014

Matka też człowiek



Matka, też człowiek, czasem wyjść musi. Że z siebie, to wiadomo, ale również i z domu. I, uwaga, teraz zabrzmi groźnie: BEZ DZIECKA.

Podręcznik z psychologii rozwojowej rzecze, iż moja Córka lęk separacyjny ma już za sobą. Nie znalazłam tam jednak nic o matkach… Wypadałoby się więc ogarnąć i wziąć w garść. Przy okazji wziąć też kurtkę, buty, czapkę, szalik – o tej porze roku sporo by wymieniać – i wyjść. Zwyczajnie.

Drzwi, schody, nie ma.

Ale.

O 10:00 kaszka, pamiętasz? Co jakiś czas picie. Smoczek na szafce, a w razie czego bluza jest...

wOjciec wskazuje mi kierunek. Drzwi, schody, nie ma.


Przecież to jasne, że nikt lepiej nie zaopiekuje się Alą pod nieobecność matki - wariatki niż jej własny ojciec rodzony, ukochany.

Tato + Córa + Nikt Inny = Prawdziwy Chill, a także Out. Niedogrzany obiad przegrywa z łaskotkami, piosenkami, tańcowaniem i generalną chichraniną. Jest spokojnie, bezpiecznie. Jest „bezzegarkowo”, co u matki by nie przeszło, ale przecież raz na jakiś czas można dać się ponieść beztrosce ;)
 

Wreszcie nadchodzi CZAS. Wracam. Ale nie jest to zwykły powrót, nie, nie. Jeszcze do klatki schodowej jakoś się trzymam. Jednak gdy przestępuję jej próg, tracę pozorny spokój i opanowanie. 


Klucz przygotowany do użycia, a jakże. Schody? Cóż to są schody? Nie wchodzę po nich ani nawet nie wbiegam. Ja frunę. Szalika dawno nie ma, nie mówiąc już o czapce. A kurtka rozpina się jakoś sama w międzyczasie, żeby już, natychmiast, jak najszybciej paść w ramiona mojej Córki, która…



… siedząc sobie najspokojniej pomiędzy jedną, a drugą zabawą, ogarnia mnie spojrzeniem mówiącym: Matko, jestem głęboko rozczarowana Twoją postawą…





A potem wraca do swoich zwyczajowych zajęć, jak na przykład demonstrowanie światu, że może już ugiąć się w pokłonie szacunku i respektu, bo oto taka, właśnie taaaaka Ala duża.




poniedziałek, 27 stycznia 2014

(bez)Senność

W chwili, gdy przeżywam absolutne i niezmącone zjednoczenie z poduszką, gdy trwam w nierozerwalnym uścisku z kołdrą, gdy błogo i bezwładnie regeneruję każdą śpiącą cząstkę mojego ciała, moje Dziecko się budzi.




Za oknem ciemno. Ciemność poranna o tej porze roku może wskazywać na przykład godzinę 7:00. Ale niieeeee... 

Pobudka o godzinie 7:00 jeszcze jakiś czas temu majaczyła daleko, daleko w sferze marzeń. Teraz zniknęła już z pola widzenia. 

Jest ciepło i miło. Jest pełen relaks. Jest faza snu głębokiego, a nawet jeszcze głębszego. Dobrze jest tak sobie spać, gdy termometr zewnętrzny wskazuje -10 stopni, a tymczasem człowiek bezpiecznie zakopany po same uszy we własnej pościeli i nic ale to nic nie jest w stanie tego zniweczyć. No, chyba, że rozdzierające ciszę wzywanie mojego Dziecka, które właśnie teraz się budzi.




Godzina 6:00 nie jest taka zła na wstawanie. Wcześnie jak czort, ale niech będzie. Mnóstwo ludzi tak wstaje i żyje, to przecież i ja mogę. 
Ha-ha! Że pozwolę sobie na wybuch pustego śmiechu. 6:00 jako pora pobudki, zaraz za wymarzoną 7:00 odeszła hen, hen, w niepamięć. Może kiedyś, na emeryturze... 

Zdecydowanie bliżej mi do typu "sowy". Mogę robić coś do późnych godzin, ale rano - zero kontaktu z bazą. Poranne ziewnięcie - przeciągnięcie - rześki skok w ustawione przy łóżku bambosze są mi obce. Spowolnione ruchy - bezwład - czołganie się do łazienki to mój scenariusz. I gdy tak leżę rozwałkowana nad ranem, moje Dziecko się budzi.





Zdaje się, że 5:00 nad ranem, jak głoszą romantyczne piosenki, jest godziną, kiedy nieszczęśliwie zakochani leżą nie mogąc zasnąć, przez wzgląd na intensywne rozmyślania o swej drugiej połowie. A kiedy oni tak leżą, myślą, a sen jest tuż, tuż i zaraz w niego miło zapadną, ja wstaję. Wstaję i idę (idę to chyba nieadekwatnie entuzjastyczne słowo) błagać moje Dziecko o litość w postaci choćby jeszcze 20 (15? może 10??) minut.

Nie ma litości!!! Orzeka bardzo głośno i dosadnie Dziecko i tak, rozpoczynamy dzień, pędząc (!) ku przygodzie.



piątek, 24 stycznia 2014

Nowe znaczenie szuflady

Jak bardzo myli się ten, kto twierdzi, że zna właściwe zastosowanie prozaicznej rzeczy, jaką jest szuflada

Słownik podaje: szuflada - wysuwana, otwarta część mebla, służąca do przechowywania różnych przedmiotów. Mhm... Może i ona wysuwana, może i otwarta, ale do przechowywania? Żarty! Raczej do wyciągania, wyrzucania, a nawet wywalania-na-potęgę, powiedziałabym.

Przecież oczywistym jest, a wie to nawet (i zwłaszcza) niespełna 11 miesięczne niemowlę, że szuflada = jedna wielka impreza. Można ją, tę szufladę, wprawdzie otworzyć i zamknąć, potem otworzyć i znów zamknąć, otworzyć, zamknąć, przyciąć palce... ale to nie przeszkodzi, by ją znów... otworzyć, zamknąć i raz jeszcze otworzyć. Wprawdzie to wszystko można, ale najlepsze dopiero się zacznie. I do startu: rajstopy, piżamy, koszulki, getry, czy nie było tu gdzieś skarpetek? Są i skarpetki! Myślałyście, że się uchowacie? Ha, ha! Teraz troszkę rozrzucić, rozbełtać, zgnieść, zamieszać i gotowe - smacznego, mamo.



I nic, doprawdy, nic nie jest w stanie odwrócić uwagi takiego, dajmy na to, niespełna 11 miesięcznego delikwenta (a sposobów wypróbowałam wiele i każdy wystarczająco desperacko), gdy trwa on w szale zgłębiania znaczenia słowa szuflada. Bo takie (opis wyżej) owo nowe znaczenie właśnie jest. Nie mam co do tego wątpliwości, odkąd wspomniane już niemowlę, będące moją własną córką, po raz pierwszy zdecydowało się zatopić swą pulchną rączkę w czeluście komody.