Siedzimy sielankowo we dwie na dywanie. Intensywnie zajmuje
nas książeczka. A konkretnie jej otwieranie i zamykanie. Na twarzy mojej Córki
widnieje głębokie skupienie. Skupienie zakrawające o trans.
Do pokoju wkracza wOjciec.
Ala dostrzegając go, wykonuje ruch, którego nie powstydziłby
się najlepszy aktor grający reakcję na spotkanie z duchem. Potworem. Buką.
Ala dostrzega go, wykonuje ów ruch i ucieka. Wstępuje w nią
nadludzka siła, która pomaga przebierać rękami i nogami w turbo tempie. Zwiewa
poprzez bezkresne przestrzenie naszego mieszkania, aż do najbliższej ściany,
która, jak sama nazwa wskazuje jest blisko.
Przyznaję, nie należy to może jakoś szczególnie do typowych
reakcji dziecka na widok kochanego rodziciela.
Jednak fakty są faktami.
Gdy wOjciec wraca po całym dniu pracy i wyciąga ręce do
swojej córki w geście powitania co widzi? Chyżo uciekającego pampersa.
Nogi i ręce rozmywają się na skutek częstotliwości machnięć.
Wydawać by się mogło, że problem zniknie w bezpiecznym
uścisku matczynych ramion. A zatem trwamy w nim słysząc odgłos zbliżających się
trzewików wOjca. Nasza córka wie, że nie musi już przebierać kończynami w
desperackiej ucieczce. A więc wierzga nimi z całej siły góra dół – góra dół, a
ja walczę o równowagę.
Patologia powie ktoś.
Zgadzam się całą sobą.
Patologicznie głośnym nazwałabym okrzyk Wojtka na powitanie ukochanej
latorośli. Zryw w jej stronę okraszony głośnym tupotem wywołuje w małym
gardełku histeryczny chichot, a w głowie zew ucieczki. Po chwili gonitwy
następuje zdecydowany przechwyt dziecięcia, wraz z równoczesnym łaskotaniem i pierdziochaniem
w szyję. Wówczas ofiara osiąga apogeum swej euforii i odkrywa przed światem nową definicję, jaką
jest piskośmiech.
Patologia i to w najczystszej
postaci.
I naprawdę wielkie jest zdziwienie Wojtka na widok
reklamowej scenki, kiedy to mały chłopiec chętnie wyciąga pulchne rączki do
przekraczającego próg tatusia.
Przecież zamiast reklamowego uśmiechu, twarz ojca powinna
wykrzywić się w głośnym ryku Łaaaa!
Złaaapię cię, dorrrwę! A gest gładzenia dziecka po kędzierzawej głowie
najchętniej zamieniłby na szaleńcze gilgoty – chichroty. Reklamę wieńczyłaby
scena zjadania z mlaskiem jednej i drugiej stopy malucha.
Fakty są takie, że moja córka ucieka przed swoim ojcem,
słaniając się i przewracając po drodze ze śmiechu. A ja mogę sobie w tym czasie,
dla rozrywki, pootwierać i pozamykać książeczkę.
Dziewczynki już od małego uwielbiają gdy ktoś za nimi biega:)
OdpowiedzUsuń